wtorek, 14 czerwca 2011

Another breakfast with you

Tego posta piszę jak prawdziwy światowiec z pokładu samolotu. Fajnie to wygląda tylko na filmie, bo w rzeczywistości nie można w żaden sposób wymusić na tym stoliczku jakiejkolwiek ergonomii – jest za nisko i za blisko, a na dodatek chwieje się niemiłosiernie przy pisaniu. No, ale nim wystartujemy trzeba się czymś zająć. Teraz przeleję na papier… Wróć! Teraz przeleję na twardy dysk parę moich wątpliwej jakości przemyśleń.

Przyszło nam żyć w czasach specjalistów. Z mojego prawniczego podwórka mogę powiedzieć, że czasy prawnika – omnibusa minęły. Kancelarie Iks i Igrek, sp.p., które zajmowały się umowami, nieruchomościami, rozwodami, spadkami i diabli jeszcze wiedzą czym odchodzą do przeszłości. Teraz prawnicy specjalizują się działami (jak prawo spółek czy własność intelektualna). To byłoby jeszcze pół biedy. Ale specjalizacje są jeszcze bardziej wybiórcze i nasz prawnik od IP zajmuje się wyłącznie patentami. To tylko taki pierwszy przykład, jaki przyszedł mi do głowy, a jest ich więcej w innych dziedzinach.

Jest to mój problem. Nie potrafię się w niczym wyspecjalizować. Mam szerokie zainteresowania, głównie z kręgu nauk humanistycznych i społecznych (choć i w naukach ścisłych mam pewną wiedzę, niemniej jest to dziedzina, w której czuję się zdecydowanie najsłabszy). Do czego jednak dążę. Mianowicie mam sporą wiedzę na wielu polach, ale na żadnym nie jestem specjalistą i raczej nie będę. Mało rzeczy zainteresowało mnie na tyle, żebym chciał się w daną materię całkowicie zagłębić. Wolę mieć pobieżną wiedzę z kilku dziedzin, niż głęboką, ale wąską z jednej. Problem polega na tym, że dziś aby odnieść sukces, trzeba być świetnym w jednej dziedzinie, a nie niezłym w czterech.

Z moich rozmów z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, a także z lektury prasy i zasobów Internetu, nie mówiąc już o obserwacji otaczającego nas świata, wynika, że rynek pracy się systematycznie zmienia. Haha, wielkie mi odkrycie – powie uważny Czytelnik. Trudno tego nie zauważyć. Muszę, oczywiście, przyznać owemu Czytelnikowi rację. Czasem jednak można o czymś wiedzieć, a nie czuć, że odnosi się to do nas (w Polsce co tydzień na drogach ginie z górą sto osób; boisz się jeździć samochodem?). Do czego więc doszedłem? Moi dziadkowie zaczynali pracę we wrocławskim Chemiteksie. Pracowali tam do emerytury (jakby nie liczyć, z górą 40 lat). O ile mój ojciec wciąż prowadzi tę samą firmę, co zawsze, to jednak jego pokolenie miało na ogół inne doświadczenie: moja mama wykonywała, o ile się nie mylę, cztery zawody, z czego tylko jeden na etacie. Co mnie czeka? Może wskazówką będzie przykład mojego moskiewskiego znajomego, który w wieku 26 lat (fakt, że w Rosji kończy się studia chyba w wieku 22 lat) ma na koncie już trzeciego pracodawcę. Nie mówiąc już o protezach pracy jak staże i praktyki (bezpłatne, oczywiście), umowy – zlecenie, kontrakty terminowe, etc. Szanowni Państwo, chyba instytucja etatu dogorywa na naszych oczach. Pytanie brzmi: co zamiast?

Jak pisał niedawno David Hobby , dzięki rozwojowi Internetu mamy niezłe czasy dla freelancerów. Nie musisz chodzić po redakcjach, możesz założyć sobie bloga. Stawiasz port folio w Internecie i łapiesz fuchy. Brzmi to równie prosto jak recepta na sukces w biznesie: tanio kupić, drogo sprzedać i voila! Nic, ino zarabiać kokosy. Musiałem dokonać tego wtrętu, bo miałem niebezpiecznie niskie stężenie sarkazmu na wiersz. Nie wygląda to, rzecz jasna, aż tak bardzo kolorowo, ale fakty są następujące: coraz większego znaczenia nabiera dziennikarstwo internetowe, a klasyczne gazety borykają się z problemem coraz niższego czytelnictwa (ja preferuję mało ekologiczne gazety na papierze, ale tacy jak ja powoli stają się mniejszością). Przekaz internetowy jednocześnie nas rozleniwił (pisał o tym swego czasu Jacek Dukaj, nie ma sensu po nim powtarzać), co też sprawia, że ludziom trudniej skupić się na lekturze dłuższych tekstów. Ma być krótko, treściwie, a najlepiej, żeby jeszcze było lekkostrawnie (co Palikot powiedział do Dody, na ten przykład). Zamiast dyskusji programowych mamy pojedynki o tytuł Mistrza Ciętej Riposty, aczkolwiek jeszcze przez jakiś czas pozycja Wujka Staszka jest niezagrożona. Niemniej jednak, można to wykorzystać, np. zakładając bloga. Radzę przyjrzeć się osiągnięciom Mr. Vintage czy Wojciecha „Macaroni Tomato” Szarskiego. To naprawdę solidny kawałek rzetelnej wiedzy.

Tym wtrętem przechodzę do mojego „projektu”. Użyłem cudzysłowu, ponieważ to raczej nieśmiałe marzenie, aniżeli rzeczywisty plan, który zostanie szybko wdrożony w życie. Mianowicie, pomyślałem, skoro nie jestem w niczym specjalistą, a mam rozległe zainteresowanie, czemu nie zostać freelancerem łączącym kilka dziedzin? Marzeniem moim byłoby połączenie dziennikarstwa papierowego, fotografii, a jakby się trafiło jeszcze coś w radiu, to w ogóle byłby kosmos. Założenie jest takie: z którejś strony prędzej czy później wpadnie jakaś fucha. Jak nie materiał do napisania, to fotografia. Pytanie brzmi, czy zaprzęgając te dwa (lub trzy) woły naraz, uda się wyciągnąć odpowiednią ilość mamony, żeby starczyło na życie na niezłym poziomie, ale bez szaleństw (co rozumiem przez mieszkanie w starym budownictwie (może być wynajęte), niezłe jedzenie, niezłej jakości ubrania, średniej klasy samochód (dalej marzy mi się ten triumph…); narty w Alpach w zimie, góry czy zwiedzanie w lecie i jakaś dalsza i bardziej kosztowna wyprawa raz na kilka lat – w sumie taka sobie klasa niższo- średnia)? Jeśli dzieliłbym z kimś dochody, raczej tak. Jeśli mielibyśmy dzieci, mogłoby być różnie. Choć taki Bartek Chaciński ma dwójkę, więc może to się udać… Z drugiej strony, moje wymagania co do życia na poziomie, ale bez szaleństw mogą mrażąco odbiegać od rzeczywistości. Czas zweryfikuje.

Refleksja jest jednak prosta i sprowadza się do tego, co moja przyjaciółka napisała mi wczesną wiosną: nie powinno się przyzwyczajać się do etatu, mieć jakieś zajęcia na boku i odkładać oszczędności, bo na kokosy z emerytury nie ma co liczyć. O głębokości dupy, w której tkwi nasze pokolenie można przeczytać tutaj. Wnioski wyciągnijcie sami.