sobota, 30 kwietnia 2011

Temple of Love

Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy jakakolwiek sesja miała u mnie tak wyjebane, jak bieżąca. Nie potrafię się do niczego sensownego zmusić. Siedzę, czas przecieka mi przez palce, a tyle jeszcze do zrobienia: egzaminy, praca semestralna, szukanie pracy, załatwianie formalności związanych z wyjazdem - mieszkanie i meble to nie problem, bo wynajęte. Szpej kuchenny miło by było upłynnić, bo wyrzucać nie chcę, a komuś może się przydać. Z drugiej strony, i tak mam lepiej, niż inni, bo garnek mogę wywalić, a niektórzy nakupowali łóżek i stołów.

No i praca. Praca, praca, praca. Trzeba przekonać HR'owców w Wielkich Korporacjach, że to właśnie mnie powinni zatrudnić, bo jestem zorganizowany, przezorny, ambitny, nie muszę spać, chodzę po wodzie, zmieniam wodę w wino i od 16. roku życia miałem mokre sny, myśląc o siedzeniu nad pismami procesowymi właśnie u nich. Bułka z masłem.

Aha, jeszcze jeden mały apel osobisty: jak to czytasz, to czasem coś napisz. Jak się wstydzisz w komentarzach, to chociaż na maila, bo póki co czuję się jakbym... A, nieważne. Nie ma co używać takich brzydkich porównań.

Piszę to, piszę, piszę i nic właściwie z tego nie wynika. Nie mam pomysłu, co dalej robić z tym blogiem...

środa, 27 kwietnia 2011

Only this moment

Znacie tę piosenkę? Ja ją uwielbiam. Jest w niej coś bardzo pozytywnego i romantycznego. Romantykiem nigdy nie byłem Jestem romantykiem XXI wieku, ale naprawdę lubię klimat i przesłanie tego utworu. Jest w nim jakaś melancholia. I głos kobiety, która śpiewa bardzo mi się podoba. Polecam zapoznać się.

Muszę przyznać, że nienawidzę tej pory dnia. Jest już na tyle późno, żeby w Polsce wszyscy spali, a jednocześnie za wcześnie, bym sam się kładł. To ten okres, kiedy jestem sam. Absolutnie i totalnie sam.

Więcej nic nie będzie. Chciałem tylo napisać, jak nienawidzę tej pory dnia.

piątek, 22 kwietnia 2011

Toop Toop

Jak człowiek ma się uczyć do egzaminów, to inspiracja do pisania bloga zawsze się znajdzie.

W tytule Toop Toop Cassiusa. Piosenkę wyczaiłem przypadkiem. Ale nim opiszę, jak, napiszę więcej o Cassiusie. To francuski duet, który przedtem siedział w housie (i dobrze im szło; Żabojady mają dryg do elektroniki, że wspomnę Jarre'a, Daft Punk i Air), aż tu nagle wydali płytę 15 Again (którą niebawem sobie zanabędę: w CD i na winylu; winyle są giga). A na niej utwory takie jak Toop Toop właśnie. Nie wiem, jak Wam, mnie to za cholerę house'u nie przypomina. Jak ten Prosiaczek, im bardziej się wsłuchuję, tym bardziej house'u tam nie ma. Jest rock przyprawiony bardzo smakowitą elektroniką i muszę mieć ten kawałek na moje playliście.

A jak się z Toop Toop zapoznałem? Otóż w czasach zamierzchłych, między IV a V rokiem byłem na Nowych Horyzontach, które miały roku onego dwa filmy otwarcia: cośtam w kinie Śląsk i Boskiego (Il Divo) w kinie Warszawa. Boski traktuje, jak mówi podtytuł, o niezwykłym życiu Gulio Andreottiego. Jak ktoś nie wie, kto to, to nie sobie wygugla. Ja powiem tylko tyle, że to włoski polityk, bodaj sześciokrotny premier, przy którym Silvio "Bunga, Bunga" Berlusconi to taki niegroźny cwaniaczek. Tutaj widzicie czołówkę filmu i ów piękny utwór. Nie przejmujcie się, że po włosku. Z tego, co pamiętam, Andreotti mówi na wstępie, że nie może spać w nocy, bo boli go głowa i nawet akupunktura nie pomaga. Mówi też o dziennikarzu, Mino Picorellim. Martwym. A potem się zaczyna...
Według mnie reżyser, czyniąc z Toop Toop tło muzyczne popełnił majstersztyk.

Ostatnio zagłębiłem się trochę w fotografię. Czytam, dokształcam się, próbuję, czytam więcej... Fascynująca sprawa. Może w niedzielę wyjdę znów w plener, o ile pogoda nie będzie tak paskudna, jak teraz. Zastanawiałem się też nad moim stylem w fotografii i jeśli coś przychodzi mi do głowy to to, że jest odhumanizowany - pociągają mnie wielkie budowle, place, piętrzące się ciężkie chmury. Lubię ekstrema: albo fotografuję przestrzeń albo dążę do klaustrofobicznego zagęszczenia kadru. Chciałbym fotografować więcej ludzi, zwłaszcza portretów. Trudno jednak znaleźć modeli.

Oczywiście to, co napisałem wyżej to tylko luźne przemyślenia. Otwarty jestem na uwagi i krytykę.

PS. Pobawiłem się w GIMP'ie i zmieniłem nieco banner. Efekt jest taki jaki chciałem osiągnąć od początku, czyli samochód wyłaniający się z tła. Ja jestem zadowolony (a Wy nie widzicie pewnie różnicy ;-> ).

czwartek, 14 kwietnia 2011

Self Control

Jestem świeżo po rozmowie z Ojcem. Jak zwykle, było burzliwie. Wszystko rozchodzi się o pracę. On mówi, że powinienem dopieścić mój list motywacyjny do ####, ja na to, że trudno nazywać to listem motywacyjnym, skoro nie mam motywacji i w ogóle, nie wiem, czym słodzić tej konkretnej kancelarii, skoro dla mnie one się właściwie niczym, poza nazwą, nie różnią. On na to, co chcę w takim razie robić. Ja mówię, że nie wiem, że może złoże podanie do jakiejś gazety. On na to, że w gazecie nie ma żadnego zabezpieczenia emerytalnego i płaci się wierszówkę. I tak. od słowa do słowa, zajączek dostał w mordę, że chce się zacytować stary dowcip.

Mam dziwne wrażenie, że jeśli myśląc o karierze, przychodzi mi na myśl z zadziwiającą regularnością "O, choroba, w co ja się w####em", to znaczy, że kierunek moich studiów wybrałem niewłaściwie w stosunku do moich predyspozycji.

Ostatnio trochę o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę powinienem chyba być dziennikarzem. Serio. Słowem pisanym operuję ponoć nieźle, mam dość rozległą (acz powierzchowną) wiedzę z różnych dziedzin... Wiem też, czego nie lubię. Korporacyjne biura, korytarze, sale konferencyjne, powerpointy (Pająk Zygblee mi świadkiem, jak ja nienawidzę powerpointa).

Problem polega na tym, że ja chcę mieć wpływ. Albo chociaż iluzję wpływu. Chcę robić coś, co będzie moją pasją. Coś, co będzie sprawiało, że rano będę wstawał radosny, że mogę pójść do pracy. Niestety, praca prawnika nie jest czymś takim. W moim przekonaniu prawnicza robota nie wnosi żadnej wartości dodanej. Jest się ograniczonym jak nie przepisami, to interesami klienta. Ja chcę mieć wpływ na rzeczywistość, która mnie otacza. A to ograniczenie mnie boli. Bo uważam, że w zawodzie prawnika nie ma żadnej wartości dodanej. Z całym szacunkiem, sprawa wygrana czy przegrana nie stanowi dla mnie większej różnicy. Co mnie pociąga w pracy w mediach (tj. tych 2-3 wybranych, do których bym ewentualnie aplikował) to poczucie, że mój głos ma jakąś siłę. Że mogę w jakiś sposób zmieniać świat. Jestem, niestety, humanistą, mam swój sposób postrzegania otaczającej mnie rzeczywistości i uważam, że jeśli mam w czymś osiągnąć sukces, to muszę to kochać. A do prawa miłości nie czuję. Do prawa czuję cholerny obowiązek małżeński po 30 latach zgrzebnego pożycia. Daje to do myślenia w obliczu faktu, że obroniłem pracę magisterską raptem rok temu.

Może to jakaś klątwa humanistów, ale ja chcę czuć, że mam jakiś wpływ na to co się wokół mie dzieje. I udana sprawa o wywłaszczenie nie jest czymś takim. Ja chcę czegoś więcej.
Mam jakiś tam mizerny talent pisarski, interesuję się tym, co dzieje się wokół mnie. Może rzeczywiście powinienem rzucić to wszystko w diabły i spróbować sił w dziennikarstwie? Z jednej strony mam karierę prawnika - pewną, zapewne nudną. Z drugiej - niepewną karierę dziennikarza.

Co o tym sądzicie?

środa, 13 kwietnia 2011

Remind me

Przy okazji poszukiwań pracy, które dzisiaj nieśmiało zainaugurowałem, wzięło mnie na rozważania. Prowadzę je z przerwami od półtora roku chyba, a tematyka ich jest bardzo prosta: co mam dalej ze sobą zrobić?

Nie wiem, czemu, ale nie uśmiecha mi się praca w zawodzie. Biura, korporacyjne korytarze, teczki z aktami, pisma, sądy... To po prostu nie dla mnie. Zastanawiałem się, co powinienem robić dalej? Przyszło mi do głowy, że skoro ponoć nieźle piszę, a nie mam za grosz kreatywności, może powinienem zostać dziennikarzem? Brawo, Sherlocku, obudziłeś się. Ciekawe, czy ktoś mnie przyjmie do pracy w tym zawodzie bez wykształcenia, a tym bardziej bez doświadczenia?

Trzeba było rzucić to prawo, kiedy była jeszcze okazja, np. po drugiej lufie z karnego na II roku. Ale nie! Ja się uparłem, że choćby nie wiem, co, skończę te studia. Skończyłem. Najlepsze gratulacje. Szkoda tylko, że im bliżej byłem końca studiów, tym mniej mi się to wszystko podobało, a alternatyw brak.

Tak jakoś zabawnie w tym życiu jest, że im więcej lat mija, tym lepiej widać zmarnowane szanse. Pytanie tylko, czy je olać, czy jednak spróbować nadgonić? Z drugiej strony, dobrze byłoby zacząć powoli wychodzić na swoje. No bo ile można studiować? Wiem, że długo, ale nie mam przyzwoitości dłużej robić za pasożyta społecznego. Z drugiej strony, jeśli teraz dostanę pracę w jakiejś kancelarii, to przez najbliższe lata nie będzie zmiłuj i nie będę miał głowy ani siły iść w jakimkolwiek innym kierunku, poza zmianą w korporacyjnego prawniczego robota.

Rzucić wszystko w diabły i zacząć od zera, czy iść dalej w tym kierunku i mieć nadzieję, że coś się wykluje?

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Katherine, hit me

Wiosna do Chicago jednak przyszła, krzaczory wypuszczają pączki, a ja przygotowuję się usiłuję się przygotować do sesji. Sesja zaskoczyła mnie, jak co pół roku. Chyba nawet teraz zaskoczyła mnie bardziej, niż zazwyczaj.

Przygotowuję się też do chwycenia się jakiejś roboty. Wymaga to rzeczy, której nienawidzę, czyli pisania CV, listów motywacyjnych i innej makulatury. Pisałem o tym chyba we wpisie o Job Fair, więc nie będę się powtarzał. Czytelnik jet inteligentny, czytelnik sobie znajdzie.

Należy też powoli myśleć o zwinięciu żagli. Mam zamiar dawać stąd dyla w połowie czerwca. Czasu niby trochę jest, ale trzeba zdać meble, mieszkanie, pozbyć się garów, spakować walizki... Upierdliwe toto niesamowicie.

Z ogłoszeń duszpasterskich, odkurzyłem sobie konto na DeviantArt. Można tam oglądać moje pstryki. Takie sobie. No, ale jak już pstryknąłem, to niech sobie stoją, może komuś podpasują. Podobno mam talent, czy coś tam.

W tym momencie skończyła mi się wena, a nie chcę Was raczyć przemyśleniami natury ogólnofilozoficznej jak - że tak zacytuję Klasyka - Ech, życie, życie, Parle, parle, sucho w gardle.

A propos klasyków, niedawno zmarł pan Andrzej Butruk, aktor, znany z podkładania głosu w wielu filmach czy reklamach. Mnie zapisał się w pamięci rolą Pana Poety w Komicznym Odcinku Cyklicznym. Szkoda to dla mnie wielka - pamiętam KOC z czasów podstawówki, uwielbiałem ten typ humoru, a Pan Poeta był moją ulubioną postacią.

Kwiecień to mało wesoły miesiąc, ludzie umierają w kwietniu. Niby wiosna idzie, a beznadzieja jak na jesień. Trzeba jakoś jednak pchać ten swój wózek, mimo, że smutno tu i pusto jak skurczysyn.

piątek, 1 kwietnia 2011

Dosko

Drogi Pamiętniczku, dzisiaj odkryłem u siebie objawy hipsterstwa. Nie wiem, co dalej z tym robić. Z jednej strony znam przebieg choroby i wiem, że nie ma dla mnie nadziei. Z drugiej, łudzę się, że może się mylę, że może mi przejdzie. Poszedłbym do lekarza, ale boję się, że zamknie mnie w izolatce, poda psychotropy i zaordynuje elektrowstrząsy. Nie wiem, co robić. Nie wiem nawet, od czego zacząć...

Zacznę najlepiej od początku. Czyli od opisu tej straszliwej przypadłości dla tych, którzy nie wiedzą, co to. Choroba to straszna, powodująca nieodwracalne zmiany w mózgu. Psychiatrzy i neurolodzy spierają się co do etiologii, ale Ty zapewne nigdy o... O właśnie. Owe zmiany przejawiają się deformacją osobowości i upośledzeniem procesów myślowych. Skutkiem jest przerost ośrodków samozajebistości kosztem wszystkich innych. Niebawem mózg w 95% jest ośrodkiem samozajebistości.

Jakie zauważyłem u siebie objawy? Nikt nie słucha podobnej muzyki, co ja, nie uznaję tandety i jej nie lubię. Do tego mam dziwaczne poczucie humoru. Wczoraj dowiedziałem się na przykład, że to, że nie słucham radia i nie jeżdżę nad morze czyni ze mnie osobę nudną. Na szczęście ubieram się jeszcze normalnie i nie mam iSzmelcu. W sumie, to jakbym zakupił sobie iSzmelc, to znaczyłoby, że zmieniłem orientację.

Ponarzekam teraz trochę na prawników. Jewgiennij opisywał mi ostatnio studentów z jakiejś artystycznej uczelni. Porównywał ich do nudnych i wpatrzonych w swoje laptopy studentów prawa. Musze przyznać, że w wielu przypadkach prawnicy to straszni nudziarze. Nie uważam, żeby studenci sztuki jakiejkolwiek mieli nad nimi wyższość w jakimś aspekcie (uważam ich właściwie w dużej mierze za pozerów). Ale prawnicy to też pozerzy, tylko pozują czym innym: profesjonalizmem i brakiem poczucia humoru.

Z rzeczy ciekawych, przyszła wiosna... Wróć. Nie przyszła . Nie ma wiosny. Odwołana w tym roku. Od miesiąca jest przedwiośnie i nie wiadomo, kiedy się skończy. Jest chłodno, nie ma liści, ptaki próbują świergolić, ale niemrawo im wychodzi. Wiewiórki i króliki próbują coś działać, ale też tak średnio.
Niemniej jednak natura swoje wie, przyszła wiosna i się zakochałem.


Ślicznotka, prawda? ;->

A tutaj coś, na co natknąłem się wczoraj tuż przed domem:


Volkswagen Karmann Ghia. Mój nr 2 po Triumphie Spitfire.

Swoją drogą, przypomniały mi się słowa mojego przyjaciela Gregora sprzed kilku lat (kiedy jeszcze miał widoczną w nagłówku Wołgę): Maciek, ja ciebie widzę w oldtimerze. W jakimś sportowym coupe, może Jaguarze. Posiane ziarno kiełkowało i chyba zaczyna wydawać plon. Uważam, że takie samochody to sposób na inteligentny szpan. Robią wrażenie, mają duszę i klasę, a na dodatek wcale nie są drogie. To wydatek rzędu 30.000 złotych. Nie jest to mało, ale nie jest to też strasznie dużo za samochód tej klasy w tym wieku. No i mają jedną zaletę: mało kto będzie taki miał.
Nie sądzę, by miał by to być dla mnie samochód pierwszego wyboru (elegancja elegancją, ale ABS i poduszki powietrzne to istotne szczegóły). Niemniej, sprawię sobie taki. Jak nie przed trzydziestką, to kiedy?