poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Katherine, hit me

Wiosna do Chicago jednak przyszła, krzaczory wypuszczają pączki, a ja przygotowuję się usiłuję się przygotować do sesji. Sesja zaskoczyła mnie, jak co pół roku. Chyba nawet teraz zaskoczyła mnie bardziej, niż zazwyczaj.

Przygotowuję się też do chwycenia się jakiejś roboty. Wymaga to rzeczy, której nienawidzę, czyli pisania CV, listów motywacyjnych i innej makulatury. Pisałem o tym chyba we wpisie o Job Fair, więc nie będę się powtarzał. Czytelnik jet inteligentny, czytelnik sobie znajdzie.

Należy też powoli myśleć o zwinięciu żagli. Mam zamiar dawać stąd dyla w połowie czerwca. Czasu niby trochę jest, ale trzeba zdać meble, mieszkanie, pozbyć się garów, spakować walizki... Upierdliwe toto niesamowicie.

Z ogłoszeń duszpasterskich, odkurzyłem sobie konto na DeviantArt. Można tam oglądać moje pstryki. Takie sobie. No, ale jak już pstryknąłem, to niech sobie stoją, może komuś podpasują. Podobno mam talent, czy coś tam.

W tym momencie skończyła mi się wena, a nie chcę Was raczyć przemyśleniami natury ogólnofilozoficznej jak - że tak zacytuję Klasyka - Ech, życie, życie, Parle, parle, sucho w gardle.

A propos klasyków, niedawno zmarł pan Andrzej Butruk, aktor, znany z podkładania głosu w wielu filmach czy reklamach. Mnie zapisał się w pamięci rolą Pana Poety w Komicznym Odcinku Cyklicznym. Szkoda to dla mnie wielka - pamiętam KOC z czasów podstawówki, uwielbiałem ten typ humoru, a Pan Poeta był moją ulubioną postacią.

Kwiecień to mało wesoły miesiąc, ludzie umierają w kwietniu. Niby wiosna idzie, a beznadzieja jak na jesień. Trzeba jakoś jednak pchać ten swój wózek, mimo, że smutno tu i pusto jak skurczysyn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz