sobota, 20 listopada 2010

Chicago: życie nocne. Część 3.

-Falk, ty będziesz miał w życiu przewalone.
-Czemu?
-Bo się nie godzisz na tandetę.


Wariacja na temat pewnej późnonocnej rozmowy*.

No tak, znów wracamy do tego samego. I z razu na raz wnioski są coraz bardziej deprymujące. Zaczęło się niewinnie: postanowiłem się posocjalizować. Jakiś networking, inne takie pierdoły saskie. Może kilka drinków, pogada się z kimś, takie tam.
Dostaję zatem informację o miejscu wraz z adresem. Celem upewnienia się, że wiem, gdzie jadę, szybkie przeszukiwanie googla**. Wnioski nie były budujące. Właściwie były bardzo niepokojące. Recenzje nie zostawiały na tym miejscu suchej nitki.

Teraz mała dygresja: kto z Was był w warszawskim klubie Prestige (Obecnie Red Star)? Prawdopodobnie większości dane było uniknąć tego losu, jednak Alienor, Q, a także piszący te słowa mieli przyjemność spędzić tam mnij lub więcej czasu z powodów zawodowych. Wiecie już zatem, gdzie wylądowałem. W spelunie.

Na dzień dobry: $10 za wejście. OK. Plus $5 za szatnię. Obowiązkową, rzecz jasna. Spotkawszy znajomych i zamieniwszy kilka słów, nim zaczęła się łupanina, skierowałem swe kroki do baru. Spytawszy barmana, jakie mają piwa, szybko dowiedziałem się, że nie mają żadnych***. Zamówiłem gin+tonik, za co zapłaciłem $9. Przy okazji dowiedziałem się, że aby móc płacić kartą, powinienem zamówić coś za min. 30 dolarów. Wypiwszy w/w napój, poprawiwszy dwoma whisky (a konkretnie whisky i whiskey), a także popatrzywszy na znajomych nieśmiało próbujących pląsać do dźwięków płynących z głośników, wykonałem Manewr Holoubka****. Pod wpływem % wykazałem się niezwykłą jak na siebie asertywnością i stwierdziłem, że sobie idę, bo mi się tu nie podoba. Prawdopodobnie ugruntowałem tym swoje emploi skończonego buca. Bywa.

Wracając zahaczyłem o lokalny pub, wypiłem kufel piwa ($5,50) i stwierdziłem, że chyba muszę zacząć chodzić do knajp sam, bo z kolegami ze studiów nie znajdę wspólnego języka.



*Wariacja dość swobodna, ale sens zachowany.
**W sukurs przyszedł nieoceniony metromix - serwis o rozrywkach amerykańskich miast.
***Umówmy się, bud light, miller i corona to nie piwa. To butelkowana #######.
****Polecam uwadze opowiastkę o Himilsbachu w SPATiF'ie. Pouczające.

2 komentarze:

  1. tam gdzieś musi być życie!!

    ...ale jeśli tak to wygląda na codzien, to nie dziwię się, że dostają bzika na Kazimierzu... Oo

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dostanę bzika, jak wrócę do cywilizacji...

    OdpowiedzUsuń