sobota, 9 października 2010

Nic szczególnego

OSTRZEŻENIE

Poniżej będę smucił i kwasił. Jak ktoś oczekuje wpisu radosnego i pogodnego, niech czeka na lepsze (dla mnie) czasy.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem człowiekiem, który nie potrafi zrozumieć motywów, którymi kierują się inni. Na przykład, nie jestem w stanie zrozumieć, co kierowało moimi kolegami, aby pójść dziś na mecz futbolu amerykańskiego. Poszedłem tam razem z nimi. Generalnie, moje podejście do transmisji sportowych jest chyba wiadome - nudzą mnie one upiornie. Mecze na żywo też mnie nudzą. A tym bardziej mecze jakiejś durnej dyscypliny, której nikt poza USA nie uprawia. Jako człowiek obdarzony intelektem (ponoć*), stwierdziłem, że jak "Żyd się dał dla towarzystwa powiesić,", to ja mogę pójść na mecz. Taki trening social skills** Ależ się wynudziłem. Poza tym, stwierdziłem, że słaby ze mnie patriota - nic mnie nie interesowało, czy Northwestern wygra, czy przegra. Jakoś po 5,5 latach z UJ uważam podniecanie się swoją uczelnią za coś żenującego i bezsensownego.

W ogóle, skończy się chyba na tym, że zapiję się tutaj pod YouTube, bo nie ma tu nic sensownego do roboty. OK, grill fajna sprawa, ale jako jedyna forma aktywności społecznej odpada. Ludziom brakuje fantazji - wolą coś miałkiego, niż eksperymenty. Wolą pójść na grilla po sąsiedzku, niż zaryzykować wyjazd do innej dzielnicy. Wolą pójście do nudnego miejsca w centrum, gdzie usiłują się
bawić podstarzali Jankesi (swoją droga, jest dla mnie zagadką, gdzie bawią się studenci; przez kretyński wymysł, by alkohol był dostępny od 21 lat, nie ma szansy na zabawę z jakimiś fajnymi licealistami).

Na deser zmarł mąż mojej babci. Miał 87 lat, przeżył 2 sepsy i pęknięcie jelita, na dodatek walczył z nowotworem. Właściwie od 2005 roku żył na kredyt. Najgorsze jest to, że z racji odległości, abstrakcji całej sytuacji czy może po prostu faktu, że rzadko się widywaliśmy, nie czuję nic. Absolutnie nic. Chyba muszę mieć konkretnie nasrane w głowie.

Żeby dopełnić obrazu, miałem scysję ze starszyzną, a to z racji targów pracy w NYC, na które się jeszcze nie zarejestrowałem. Moim rodzicom nieszczególnie mieści się w głowie, że nie podoba mi się perspektywa zasuwania po nocach w jakiejś cholernej korporacji. Pisałem o tym wielokrotnie, ale sytuacja moja jest nie do pozazdroszczenia: niemal na pewno wiem, czym nie chce się zajmować, ale nie mam pomysłu, do jakiej pracy się nadaję. Prawdopodobnie wyląduję w jakiejś korporacji, ale albo to rzucę w cholerę, albo nie będzie mi się chciało zap###ać po nocach i mnie wywalą jako lenia. Nie mówiąc już o tym, że okazywanie entuzjazmu w korporacyjnym stylu (przykład)*** jakoś mnie nie kręci.

Kurwa, fajnie tu mam, nie? Nie ma gdzie pójść, nie ma z kim pogadać, nie ma pomysłu, co dalej robić.






*Prawdopodobnie dzięki mojemu talentowi aktorskiemu ludzie mają mnie za mądrzejszego, niż jestem w rzeczywistości. Cały czas nie mogę zrozumieć, w jaki sposób można się tak łatwo dać nabrać.

**Jak dla mnie, to jakaś bzdura. Jak ktoś łatwo nawiązuje kontakty i wszyscy go lubią, to jest jakiś, k##a, podejrzany i należy typa unikać.

***Oddajmy głos Mistrzowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz