środa, 19 stycznia 2011

Muzyka

Wzięło mnie na tego posta wczoraj, jak zacząłem słuchać dawno porzuconych mp3 w czeluściach pamięci komputera.
Mianowicie wróciłem do Lecha Janerki. To jeden z dwóch artystów, którzy mieli największy wpływ na mój gust muzyczny i, szerzej, na poczucie estetyki. Drugim z nich był Grzegorz Ciechowski.

GC przedstawiać nie trzeba - założyciel Republiki (choć nie do końca), jeden z czołowych artystów boomu rockowego lat 80., jeden z najpłodniejszych polskich rockmanów, a zarazem ten z nich, który odszedł najwcześniej, choć tyle jeszcze miał do zrobienia. Jakkolwiek posiadam obydwie antologie GC, to najbardziej cenię Nowe Sytuacje i Nieustanne Tango (oraz single niewydane na płytach). Proszę państwa, to się nazywa nowa fala! Płyty bardzo minimalistyczne, o zimnym, ascetycznym brzmieniu, na dodatek nagrane przy pomocy dość nietypowych jak na rocka instrumentów (pianino i flet). Jakością samą w sobie były też teksty. GC odwoływał się do Orwellowskiej antyutopii, zimnego, bezdusznego świata beznadziei i permanentnej kontroli. Był też chyba rockowym poetą najciekawiej opisującym seksualność, jednak na tych płytach była ona spleciona z propagandą i nowomową, co dawało naprawdę ciekawy efekt. To GC wzbudził we mnie zainteresowanie Orwellem, a potem Huxleyem. To dzięki Republice zrozumiałem, że za późno się urodziłem, naprawdę zazdrościłem tym, którzy słuchali ich na kasprzakach i oglądali ich wtedy na żywo.

Kolejnym, chyba nawet w dłuższej perspektywie ważniejszym, artystą jest Lech Janerka. Janerkę pierwszy raz widziałem w telewizji. Udzielał wywiadu, w przerwach leciały fragmenty nagrań koncertowych, w tym Jezu, jak się cieszę i Strzeż się tych miejsc. Minęły chyba dwa lata, kiedy przypomniałem sobie o Janerce i wszedłem w posiadanie Co lepszych kawałków. Pierwszy kilka przesłuchań wypadło słabo: spodobało mi się tylko Jezu, jak się cieszę i piękny, acz bardzo niedoceniany Niewalczyk (zapewne dlatego, że intro przywodziło mi na myśl Lady Pank). Później jednak zaczynałem doceniać muzykę i coraz bardziej wsłuchiwać się w teksty. Janerka inspirował się GC (a konkretnie Kombinatem), jednak stosowane przezeń środki wyrazu są całkiem inne od tych u Ciechowskiego. Janerka operuje na znacznie wyższym poziomie abstrakcji, sens jego metafor łatwiej poczuć, niż zrozumieć, trudno wytłumaczyć, co chciał powiedzieć, mimo, że instynktownie się to wie. Zdecydowanie jest to zdecydowanie facet, który ma coś do powiedzenia. Ma swoją wizję świata, w której jest konsekwentny, mimo, że każda płyta ma inną stylistykę: od nowofalowego Klausa Mitffoha, przez mroczną Historię Podwodną, metafizyczne, acz niestety średnio udane Ur, groteskową Bruhahę aż po eschatologiczne Fiu, fiu. Fiu, fiu jest zresztą najlepszą, moim zdaniem, płytą Janerki. Pesymistyczny opis naszego świata, pozorów i nieuchronnego końca, listopadowe brzmienie i wokal Janerki naprawdę robią wrażenie. Janerka też jest interesującym artystą w warstwie brzmieniowej: jego utwory charakteryzują świetna linia basu i akompaniująca gitarom wiolonczela, na której gra żona Lecha, Bożena.

A to jeden w moich ulubionych utworów Janerki, czyli Dobranoc. Proszę zwrócić uwagę na świetny, jak zawsze u Lecha, bas. No i na tekst, ale to u Janerki sprawa oczywista.

Rozpisałem się. Tak mi właśnie przyszło do głowy, że mimo tych 10 lat, które minęły, odkąd pierwszy raz miałem styczność z tymi artystami, ich twórczość dalej siedzi mi głęboko w głowie. Chyba nawet do tego stopnia, że poznanie ich mogłoby sporo powiedzieć o mojej osobowości. Nie wiem, czy się tym cieszyć, czy martwić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz