sobota, 19 lutego 2011

Beauty*2

Ten wpis to właściwie aneks do poprzedniego. Moi wspaniali koledzy właśnie się gdzieś bawią na imprezie, o której zapomnieli mnie poinformować. Wczoraj na piwie z Jewgiennijem zastanawialiśmy się gdzie to znowu bawią się nasi mili koledzy. Właściwie to mnie ta sytuacja nie dziwi. Nie denerwuje. Nie smuci. Ot, takie pogodzenie z losem. Właściwie to na swój sposób się cieszę: amerykańskie knajpy są wszystkie co do jednej beznadziejne. Amerykanie najwidoczniej nie rozróżniają baru od disco, efektem czego jest cholerny hałas, który może i nie przeszkadzałby mi na dyskotece, ale jak do ciężkiej cholery można w akich warunkach rozmawiać? No, a cóż innego poza rozmową można robić w miejscu bez parkietu? Piwo mogę pić w domu, słuchając przy tym muzyki, jaką lubię, a nie tego cholernego rapu, którego mam po dziurki w uszach. ak, ja wiem, ja rozumiem, wiem, że nie każdemu Bozia dała gust, ale ile można puszczać wciąż to samo? Powiem szczerze: z drobnymi wyjątkami* nienawidzę rapu. Soulu i r'n'b nienawidzę bez wyjątku. W Polsce zawsze można znaleźć jakieś miejsce, gdzie czasem puszczą Depechów czy jakiś zatęchły loch, gdzie można posłuchać rocka i napić się podłego piwa (i tak chrzczony Bartek z Madnessa jest niebo lepszy od butelkowanej uryny typu budweiser; swoją drogą, wiecie, że tutaj są także piwa w wersji light? To znaczy, że są fabrycznie ochrzczone).Oczywiście to stękanie jest odtwarzane stanowczo zbyt głośno, co jeszcze bardziej zwiększa jego inwazyjność. Może i USA to kraj wielkich możliwości. Ale też kraj największej nijakości, jaką w życiu widziałem (Żenia potwierdza to spostrzeżenie). Szczerze mówiąc, jeśli miałbym tu mieszkać do końca życia, to chyba bym sobie po żyłach kozikiem przeleciał.

Swoją drogą, w tych jakże wrogich normalnym ludziom warunkach wróciło do mnie moje marzenie. Sądzę, że nie jest ono niczym nadzwyczajnym. Chciałbym knajpę. Pal licho, czy miałbym ją sam zakłądać, czy ktoś byłby łaskaw zrobić to za mnie. Chciałbym miejsca, do którego mógłbym przychodzić, żeby bawić się z podobnymi sobie dziwakami. Miałaby wystrój w stylu art deco, spory parkiet i puszczałaby mix nowej fali i synthpopu z indie, szeroko rozumianym electro (od Ladytron przez Royksopp po Deadmau5'a i Justice). Najfajniej byłoby, gdyby znajdowała się w byłym mieszkaniu w kamienicy, jak knajpy na Wielopolu. Najbliższa ideału, jeśli idzie o wystrój jest wrocławska Bezsenność. Jednak ma ona całkowicie zaburzone proporcje, za mały parkiet i kiepską muzykę. Obawiam się, że żeby znaleźć takie miejsce musiałbym sam ja założyć, a to jest biznes ciężki i niewdzięczny.

Bawi mnie to, jak na rozpoczęciu roku akademickiego (były już - też zabawna historia) rektor mówił nam, jak to te studia mają nam umożliwić networking (modne ostatnio słowo). Networking, taka jego mać! Z kim, do cholery? Z pieprzonymi Latynosami, dla któych każdy, kto nie mówi po hiszpańsku nie istnieje? Dodatkową atrakcją jest to, że nienawidzę tego jezyka - wku...a mnie w nim wszystko: od mamroczącego brzmienia po idiotyczną modę: co druga panienka, która nie ma za diabła czarnego pojęcia, co się na świecie dzieje paplała swego czasu, jaki to fajny język i jakie to kraje hiszpańskojęzyczne zaczepiste. I tak do porzygu. Niezrozumiałe to jest dla mnie, ale wszystko to rzecz gustu. A mój jest przynajmniej osobliwy.

W każdym razie, zamiast się gdzieś bawić, siedzę w mieszkaniu, słucham Royksopp, piję wino i piszę cholernego bloga,. którego nikt nie czyta. Cholerne zesłanie.


PS. Taki malutki dodatek:
Byłem ja sobie niedawno w spożywczaku, podszedłem do stoiska z prasą, rzucić okiem, czy nie ma już nowego Playboya (dobre wywiady mają i niezłe artykuły). Nie było oczywiście, bo to złe, gorszące i w ogóle fe. Ale za to przy każdej kasie jest od cholery różnego typy brukowców, w których najpierw pismaki się onanizowały tym, że ponoć Michael Douglas ma raka i umiera, potem tym, że Clinton ma Parkinsona, raka i umiera, a teraz pokazują Liz Taylor z maską tlenową (i anonsem, że umiera, rzecz jasna). Oprócz tego standardowo można się dowiedzieć: kto się z kim puszcza, kto z kim się rozwodzi, kto ma dziecko i oblukać wielkie dupsko niejakiej Kim Kardashian (kto to w ogóle jest?).

Ale co mnie w tym wszystkim wkurza? Ano ta kosmiczna hipokryzja, że nie można sprzedawać gazety, gdzie oprócz niezłych wywiadów i dość rzeczowych artykułów jest kilka softcore'owych zdjęć roznegliżowanych panienek, ale jaranie się czyimiś osobistymi sprawami i sprzedawanie plot jest już najzupełniej w porządku.



PS.2 Zmieniłem znów szatę graficzna na taką, która przedstawia moją wątpliwej urody powierzchnowność. Na szczęście cztery lata temu przyjaciel zrobił mi kilka zdjęć, a że rękę ma dobrą, to wyszły całkiem przyzwoicie. Poza tym w moim wypadku występuje syndrom Doriana Greya, tj. nie starzeję się i cały czas wyglądam tak samo, zdjęcie jest więc jak najbardziej aktualne.












*Fisz, l.u.c. i O.S.T.R. są tymi wyjątkami na tle hiphopolo czy "gangsterów" za trzy grosze typu Firma.

3 komentarze:

  1. A ja właśnie zajrzałam, bo wrzuciłeś foty na forum :D
    zdjęcie z samochodem jest cool !!

    a tam nie ma żadnej żularni dla gówniarzerii i podstarzałych metali jak JRC? to biednie tam musi być :<

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma głównie dlatego, że tutaj alko można kupić po tym, jak wypadnie oczko, co gówniarzerię raczej wyklucza z życia nocnego.
    Co do metali, to wiem, że jest jedno miejsce dla gotów, ale nie wiem, czy chcę tam iść.

    OdpowiedzUsuń
  3. A do do zdjęcia, to obczaj tablicę rejestracyjną ;-]

    OdpowiedzUsuń