niedziela, 13 lutego 2011

Song 2

Miniony tydzień był dość intensywny. Wczoraj mieliśmy Global Village. To takie uczelniane święto: studenci przygotowują stoły z jedzeniem i piciem ze swych rodzinnych stron. Nas była w sumie trójka, więc roboty od groma. Dwa dni z rzędu gotowałem bigos do 2.00, a trzeciego dnia lepiłem pierogi (osobisty sukces: rozwalił się tylko jeden). A i tak hitem wieczoru okazała się żołądkowa: 2 litry poszły!

Zaraz po Global Village udałem się na pożegnalną imprezę Kasi i Michała. Poznałem ich na Job Fair w Nowym Jorku, zaprzyjaźniliśmy się i dlatego przyszedłem ich pożegnać. Impreza się troszkę przeciągnęła i poszedłem spać po 4.00. Z racji skumulowanego zmęczenia spałem do 15.30.

Dzisiaj z kolei lądowałem na urodzinach koleżanki z Indii. Było nawet lepiej, niż z początku przypuszczałem. Knajpa standardowa (chociaż puścili przez chwilę Deadmau5'a, Daft Punk i Darude), z racji lokacji udzie byli młodsi i było nawet na czym oko zawiesić. Kiedy DJ raczył zagrać kawałek Deadmau5'a, ruszyłem w tany, co okazało się błędem, bo zwróciłem na siebie uwagę dwóch najbrzydszych dziewczyn na całej sali i musiałem się sporą część wieczoru od nich opędzać.

Co mnie drażni to to, że za domyślną muzykę do tańczenia uważa się rap i r'n'b. Czyli nic ciekawego. Niech mi ktokolwiek powie, czym poszczególne kawałki r'n'b, rapu czy innego soulu się od siebie różnią? Jak dla mnie - niczym. Utożsamia to dla mnie muzyczną miałkość. Nie to, żeby New Wave była czymś nadzwyczajnym, ale słuchając Depeche Mode jednak słyszę. Do tego mam wrażenie, że kluby w Stanach i w Polsce mają inne przeznaczenie. Parafrazując Porucznika Jaszczura, iść do klubu poznać kogoś fajnego to jak iść do rzeźni na dyskurs filozoficzny. Wiem, że poderwanie laski w klubie to żadna sztuka, tylko ja jestem pierdoła, niemniej jednak w Krakowie wygląda to bez porównania lepiej. Kwestia estetyki - Polki sprawiają wrażenie, że przyszły tam tańczyć, a nie się kurwić; Amerykanki - odwrotnie.

Ciekaw jestem, jak będzie wyglądała szkolna impreza z okazji, że walentynki. Nie mam wielkich złudzeń. Ale mam w szafce 0,7 żoładkowej, więc się szczególnie tym nie martwię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz