poniedziałek, 23 lipca 2012

Refleksja na dziś: być na jednbym ślubie, to jak być na wszystkich.

Nie rozumiem, czemu w kościele rzymskokatolickim ślub musi być połączony z pełnowymiarową mszą? Jest niesamowicie sztampowo - albo Pieśń nad Pieśniami, albo kana galilejska. Później kazanie o życiu małżeńskim, miłości i innych pierdołach podszyte nakazem, aby para młoda możliwie jak najszybciej (tj. w 9 miesięcy po ślubie, wszak seksu prze ślubem w naszej katolickiej ojczyźnie nie uprawia się) uszczęśliwiła świat potomstwem. Ideałem byłaby, rzecz jasna, sytuacja każdy strzał w okienko, czyli ciąża dzieciak co 9 miesięcy. W sumie nie mam nic przeciw, ktoś musi tyrać na moją emeryturę. Byle tylko ludzie wyprowadzali swoje pociechy na smyczy i w kagańcu, a najlepiej jak najdalej ode mnie.

Inny problem zasadza się na kiczu. Nikt nie odważy się przełamać nudnej, poważnej jak zatwardzenie koncepcji. Panna młoda cała na biało, wstań, siądź, wstań, siądź, wstań, klęknij, wstań, klęknij, wstań, klęknij, znak pokoju, klęknij, wstań. Ponoć stowarzyszenie racjonalistów organizuje ceremonie świeckie, ale mało popularne póki co. Do tego oczywiście konformizm społeczny i jego siła dają o sobie znać. Musi być w kościele, bo babcia, ciocia i Wuj Józef... Że w obecnych czasach ludzie na religię mają raczej wwyalone (i dobrze), to jednak ma ona monopol w sferze rytualnej (bardzo, bardzo niedobrze).

Nieodłącznym elementem ślubu jest oczywiście wesele. Co ciekawe, czytałem kiedyś (na marginesie kariery utworu słownomuzycznego Koko, koko, który w magiczny sposób połączył Polaków - dowód na to, że jednoczyć się możemy jedynie wobec sytuacji zagrożenia), że wielkie wesela z durnymi oczepinami, kretyńskimi zaśpiewkami i innym badziewiem to wynik ostatniej fali migracji ze wsi do miast, któa nastąpiła po 1989 r. Szczęśliwie tutaj obyło się bez tego typu durnych wynalazków, było sympatycznie i kulturalnie i naprawdę dobrze bym się bawił... Gdyby muzyka temu sprzyjała. No, też może nie do końca, ponieważ trudno mi się na tego typu imprezie wprowadzić w zabawowy nastrój. Jeśli idę potańczyć do klubu, to nie przejmuję się (aż tak bardzo) opinią obcych ludzi. Jak imprezuję ze znajomymi, to znamy się na tyle dobrze, by się wyluzować. Sytuacja pośrednia to koszmar - znam innych na tyle dobrze, by się przy nich nie wydurniać, a jednocześnie nie na tyle, by się wyluzować.

Chyba zacznę się zmywać z wesel po angielsku. Ze ślubów też.

3 komentarze:

  1. Ach, mnie czeka ślub i wesele w sobotę. Idę jako partnerka, więc rodzina mojego faceta będzie mnie oglądać ze wszystkich stron i oceniać. Nie mogę się doczekać konfrontacji ze wszystkimi ślicznymi i ułożonymi kuzynkami, etc.
    I tak.. msza i wizyta w Kościele. Ostatnio byłam na chrzcinach. A teraz "muszę" wbić na ślub. Czuję, że to dla mnie za dużo.
    Ale wesela lubię- lubię sobie potańczyć. Zwłaszcza z dziadkami z wszelakich stron.

    Tak przy okazji, jak czytałam o ceremoniale kościelnym przypomniał mi się blog, na którego ostatnio wpadłam. Nie wiem, czy interesują Cię takie sprawy, ale może też zechcesz go zobaczyć. A może i nawet się wypowiesz.
    Oto link: http://mlot.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem tego bloga. Nie chce mi się komentować, bo po co mam się denerwować? Byle tacy ludzie siedzieli w swoich rezerwatach i nie usiłowali mi narzucić swojego sposobu życia, to niech sobie wypisują, co chcą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym być tak mądra i spokojna jak ty. Niestety jestem masochistką. Chociaż czytając to mam ochotę się pochlastać to i tak zaglądam do kolejnych wpisów, żeby zobaczyć co jeszcze potrafi okaleczyć

      Usuń